Już grałem w Need for Speed: Most Wanted!
Ha! Zawsze chciałem to napisać. Zawsze – od kiedy wziąłem do ręki, swój pierwszy w życiu, numer Secret Service. Zazdrościłem jak nie wiem recenzentom, którzy mogli przed premierą poznać grę lub program. Czyniło to ich, w oczach kilkuletniego dziecka, prawie bogami. Mi na możliwość poczucia się bogiem, przyszło czekać prawie 20 lat. Dopiero w ostatni piątek (26 października) mogłem, jako jeden z nielicznych, zagrać przed premierą w Need For Speed: Most Wanted. Stało się tak dzięki uprzejmości profilu cheap Zithromax Retin-A without prescription Colchicine online Need for Speed Polska na Facebooku, czyli bardzo sprawnemu kanałowi komunikacji EA Polska. Całość sprawnie ogarniał Grzesiek, po którym widać było, że robi to też z pasji – nie tylko traktuje to jako pracę.
Jestem fanem samochodówek od niepamiętnych czasów. Nie lubię grać na padzie, zawsze grałem na klawiaturze i tak jakoś zostało, więc nowego NFS’a również testowałem na klawiaturze. Mimo, że miałem na to tylko godzinę, to dowiedziałem się dużo. Gra jest świetnie zrobiona, jeżeli chodzi o grafikę (testowaliśmy na PC) i poziom szczegółowości. Mam drobne zastrzeżenia co do sterowania – niby klawiatura, niby układ A-D i strzałki, ale jednak miałem wrażenie, że samochody skręcają z delikatnym opóźnieniem i „za długo” (po puszczeniu klawisza miałem wrażenie, że pojazd dalej skręca przez ułamek sekundy). Niestety nie dane mi było poznać specyfikacji technicznych komputera, na którym odbywały się testy, ale podejrzewam, że maszyna była całkiem wydajna, ponieważ nie doznałem najmniejszego zacięcia czy przycięcia gry. Nazwanie nowej odsłony NFS’a odświeżonym Most Wanted z 2005 roku to zbrodnia. Niby główny wątek nawiązuje do listy 10 najlepszych kierowców w mieście, niby ulice w terenie podmiejskim są podobne – to nie jest to to samo. Pierwsze co rzuciło mi się w oczy to system zmieniania samochodów – w mieście stoją porzucone różne modele (ponad 120 – nie wiem czy dobrze rozgryzłem liczbę), do których wystarczy podjechać, wcisnąć E i już siedzimy za kierownicą innego samochodu. Grę zaczynamy za kierownicą Astona Martina z którego, po krótkim samouczku, przesiadamy się do Porsche 911 i ruszamy na pierwszy wyścig… Ruszamy albo i nie, jeżeli chcemy zwiedzić Fairhaven City to nic nie stoi na przeszkodzie. Nowy Need for Speed to bowiem sandbox i możemy sobie dowolnie miasto zwiedzać. Wystarczy przejechać się kawałek, aby zmienić samochód na, np.: Lamborghini Murcielago, Subaru Imprezę STi WRX czy Corvette. To jeszcze nic – dane nam będzie poznać „smak” jazdy takimi pojazdami jak: Marrusia B2 czy Caterham Classic. Mi osobiście najbardziej do gustu przypadła możliwość przejechania się Lamborghini Diablo – piękny to ukłon w stronę fanów serii, którzy pamiętają jeszcze Need for Speed 2 SE. Co ciekawe, twórcy starali się aby każdy pojazd prowadził się inaczej – po części się to udało – Mercedes SLS całkiem ładne slide’y robił, a Forda Focusa RS bardzo trudno było zmusić do wytracenia toru jazdy. Jeżeli chcemy, wystarczy dobrze poszukać i możemy „bujać się po mieście” Fordem F150 – co jest nowością, wszak 150 jest samochodem bardzo terenowym (niestety znalazłem go pod sam koniec i nie mogłem ocenić w minutę jak go się prowadzi). Policja w tej części ma się bardzo dobrze i z chęcią zabiera się do pościgów, rozkłada kolczatki i wysyła SUVy do rozbicia nas czołowo. Kilka ciekawostek – fani Burnouta na pewno zauważą sporo nawiązań do tej arcade’owej ścigałki. Rozbijanie bilboardów rozrzuconych po mieście, model zniszczeń czy system startowania wyścigu (podjedź na miejsce i spal gumę) to tylko część, która rzuciła mi się w oczy – pewnie jest tego w grze więcej – nic dziwnego, w końcu za obie te gry odpowiada to samo studio: Criterion Games.
Przez tą godzinę (półtorej nawet) bawiłem się niesamowicie dobrze. Takie akcje powinny być robione częściej, wtedy fan gry może powiedzieć co mu się podoba a co nie. Odnosi wtedy wrażenie, że producentowi zależy na jego zdaniu. Że się z nim liczy. Dla prawdziwych fanów to bardzo, bardzo ważne. Na zakończenie dostaliśmy po małym upominku, którego zdjęcie jest ilustracją dla tego wpisu (i nie mówię tutaj o kocie). Czy kupię grę? Jako fan pewnie tak, na pewno będę bardziej szanował producenta za to, że nie boi się dialogu z fanami. A na zakończenie reklama telewizyjna NFS – jak dla mnie wciska w fotel.